wtorek, 8 grudnia 2009

Plugawa uszczelka nagminnie wyważa

Niechaj start dziś będzie metą,
W nos se zajebałem fetą,
W dupę se sypnąłem koksem,
Pocisnąłem w brwi botoksem.
Jestem gotów na spotkanko,
Z moją damą git-ruchanko.
Wpierw lubrykant muszę kupić,
Tremę, nerwy ukatrupić.
Więc se łyknę z piersióweczki,
Zapaskudzę trzy chusteczki,
I już z opróżnioną bronią,
I już z odmienioną wonią
Idę do jej domu najpierw.
Ona do mnie: „Siema Viper!”
Ja:”Cześć Misia99!
Ojej! Jaki ładny kredens!”
Miśka do mnie: „Jesteś taki...
Inny niż wszystkie kozaki.
U dziewczyny kredens widzisz.
Patrzysz na mnie i nie szydzisz,
I w dodatku takiś ładny,
Wad ty nie masz chyba żadnych!
Cho, idziemy do remizy!
Kupmy alko i markizy.
Zajdźmy jeszcze po Elżbietkę.”
„Po tą pizdę i kokietkę?
Znowu będzie puszczać się,
Wmawiać mi, że jej z tym źle.
Ja pierdolę taką siostrę,
Więzy krwi są tu nieostre.
Lepiej pójdźmy po Halyne,
Niech zabierze swą dziewczynę”
Hala mieszka w starym czołgu.
Misia na to:”Oż ty kołku!
Chcesz zobaczyć jak się liżą!
Do remizy! Jazda! Chyżo!
Trzeba być tam do zachodu,
A nie mamy samochodu,
I na starej twej kobyle
Nie przejedziem kilców tyle!
Trzeba dzwonić po taksówę,
Bo zrobimy tu chujówę!”
Wziąłem komę, wciskam numer,
I podżuwam gumę Boomer.
W słuchaweczce: „Taxi, słucham?”
„Nie mów słucham, bo cię zrucham!”
Taksiarz wkurzył się na tą gadkę,
I wygarnął mi na matkę:
„Twoja stara to kopara!”
„A twój stary ją odpala!”
„Chuj ci w oczy! Nie przyjadę!”
„Ja pierdolę, kończę z gadem!”
Do słuchawki mu naplułem.
Zobaczyłem krowę z mułem.
„Zobacz Misia, transport mamy!”
„Toż my na tym się posramy!”
„Dobra, trudno, niech już stracę,
Wezmę swoją starą klaczę,
Ledwo jedzie, ale w przód!”
Bo dla party warty trud.
Więc jedziemy hen ulicą
Na imprezę, z wielką chcicą.
Przed porankiem zdążym może,
Jednak z rana to jak korzeń.
Będziem stali w ziemię wryci,
Bo jesteśmy w czarnej rzyci!
Ani śladu po imprezie!
Jakiś koleś do nas lezie.
„Wy z kartofla ujebani!?
Czy nasrane macie w bani?
Dyskoteka jutro bedzie!
Czy ktoś w grupce tej prym wiedzie?”
Wnet ja głowę opuściłem,
Bo to ja tym głównym byłem.
W sataniście każdym drzemie
Skamieniały słój po dżemie.

Zalesiona brama negująco obiera

Jem paluszki, dobre, z makiem,
Z mąką, oraz z pasternakiem.
Ciężko przestać żreć ten szajs.
Można by mieć z tego hajs!
Więc założę w mig działalność,
Zaświadczenie o karalność
Wezmę se z urzędu miasta.
A że jestem jeszcze rasta
To po papier do Jamajki,
Do Rosji po bałałajki,
Do Niemiec po rurki szklane,
Do Iraku – przejebane.
Ale dobra, mam już wszystko.
Jeszcze tylko złomowisko
Spalę i nasram na gruzy.
Potrzebuję jeszcze muzy!
Sąsiadeczka jest ładniutka,
Chyba jej pokażę fiutka.
Może zechce coś ten-tego.
Aj! Mam przecież kulawego!
Teraz pewno mam co trzeba,
By się zmienić w mega-zjeba!
Jeszcze mózg mi trza wywalić,
Z mostu zrzucić, i go spalić.
Trzeba jeszcze kupić pałę,
W czoło se zajebać strzałem.
Zjeba postać wnet gotowa!
Przy mnie mądra nawet krowa!
Przyjebusy mają prawa!
Dla nich wszystko to zabawa.
Lubią gacie z dupy ściągać,
Lubią załadować drąga.
Lubią jeść sałatę z miodem,
Jaja se okładać lodem,
Żeby całkiem się skurczyły,
Żeby całkiem znikłe były.
Zjeby lubią poznać Zjebki,
Bo im też brakuje klepki.
Zaczną się reprodukować.
Zacznie w głowie się kołować
Od nadmiaru małych zjebków.
Zjadam gwoździe, lecz bez łebków.
Kroję bułki wzdłuż ziemniakiem,
No i te paluszki z makiem
Opierdalam razem z paczką.
Muszę liczyć się ze sraczką
Po spożyciu takich treści.
Kaktus mi jelito pieści,
Łykam sobie dwie tabletki,
Strach mi podejść do kobietki,
Bo mi gazem z dupska jedzie,
I sram nawet przy obiedzie.
Mam ja za to dwie zalety:
Po dwa razy jem kotlety,
Takie szybkie mam jelita!
Czasem ciągnę do koryta,
I wyjadam świnkom jadło...
Kurde! Coś za oknem spadło!
To jak człowiek wyglądało!
Jednak moment to za mało,
Zbiegnę na dół sprawdzić cóż to.
Na schodach nie było pusto,
Więc o babcię się potknąłem,
Miała rybkę – ość połknąłem.
Zakrztusiłem się na amen,
I w barierkę wyjebałem
Głową, aż mi czaszka pękła.
Noga się złamała, ręka.
Widzę siebie jakby z góry,
W dupę mnie smyrają chmury.
Jakiś brodacz mówi „siema!”
Ja go pytam: „Czy mnie nie ma?”
Gość się zatkał i rozmyśla,
Myśl mu nagle z głowy tryska,
Tak mi rzecze: „Sory brachu,
Ty już dawno leżysz w piachu.”

[Bardzo nietypowe zakończenie xD]

Strącony autobus pokaźnie pedałuje

Tak przyjęto, że to dzień niedobry,
Gdy ci korzeń podgryzają bobry.
Z braku przyczepności w glebie,
Jednak z przyczepnością w niebie
Myślą można świat okrążyć.
Jak kroplą w kamieniu drążyć.
Myśl potężna jest i sroga.
Jej nie straszna żadna droga.
Można wiele w niej zachować,
Mury wielkie z niej budować.
Miast się kalać ciężką pracą,
Miast się męczyć niską płacą
Użyć czegoś duchowego.
Gówno jest jak klocki LEGO!
Można składać domki różne,
Można mieć zachcianki próżne
I zbudować z klocków fajkę.
Piasek wywieźć na Jamajkę,
Żeby mieli na czym leżeć,
Żeby mogli pływać w serze.
Trzeba wspomnieć o łyżwiarstwie,
I ich hobby – kanalarstwie.
Jamajczycy – dziwni goście.
Mówiąc o tym jeszcze prościej,
Ludzie z nich skomplikowani.
Nawalone mają w bani,
Ciągle palą śmieszne zioła,
Ciągle ich stodoła woła.
Lecz nie o tym dzisiaj gadka,
Jak to mawia moja matka:
„Ty debilu pierdolony!
Zobacz, balkon jedzą wrony!”
Wnet ze szczotką trza wyskoczyć,
Z wściekłością na balkon wkroczyć.
Napierdalać po ptaszyskach!
Napluć z góry na ludziska!
Niech się wszyscy odpierdolą,
Bo im oko sypnę solą.
Jestem sobie sam kolegą,
Wszyscy inni to mi jebią.
Coś mi w każdym dziwnie śmierdzi,
Choć mój lekarz zręcznie twierdzi,
Że mam jakąś schizofrenię!
Że z realem magię mienię!
Lekarz leczy? Piekarz pierze?
Pedał jeździ na rowerze?
Czy skazany może skazić?
Czy razowiec może razić?
Ktoś tu widzi coś nie teges?
Za poduszkę robi sedes.
Kałem włosy oblepione,
Pomieszane z makaronem.
Ktoś podnosi nagle deskę,
Zatrzaskuje, a ja wrzeszczę.
Przecież głowy nie zabrałem!
Przecież się nie wyrzygałem!
Ty łachudro! Niedojebie!
Byłbym teraz w siódmym niebie,
Gdyby nie twój niecny czyn!
Gdy na ryju tatar, albo z ryja młyn,
To się zlituj nad kolegą!
Miast się śmiać z nieszczęścia jego.
Jak kto komu, tak on jemu,
Więc dlaczemu tamten temu
Takie gnioty do łba wbija?
Kija kładzie mu na ryja,
Nogę w dupę po pas wsadza,
I nad uchem tak doradza:
Weź się kopnij w głowę z bani,
Kurczak z rożna nie jest tani!
Ile będziesz tego żreć!?
Co? Chciałbyś jeszcze więcej chcieć?
Jednak nie chcesz, rzygasz dobę,
Twój żołądek walczy z drobiem.
Wódki nie pij już koleżko,
I zapoznaj się z wywieszką:
„Nie ma sensu siłą wpychać,
Gdy zapchana gównem kicha.”

Dziwny wentylator okazjonalnie tynkuje

Dzisiaj rano jest troskliwie,
Rzygam już po jednym piwie.
Na imprezy już nie chodzę,
Własnych jelit już nie rodzę.
Myślą, że to całkiem miłe.
Po tym jak złapałem kiłę
Fiutek usechł całkiem mi,
Więc nie jestem , żaden bi.
Podczas imprez siedzę w domciu
I gram w „wenrza” se na komciu.
Moi kumple zapomnieli,
Że też mnie za kumpla mieli.
Ale jednak się nie nudzę,
Gdy herbatę łokciem studzę.
Matka moja często bierze
Raz na tydzień po dwa jeże.
Mogę się pobawić kolcem,
Oraz skamieniałym stolcem.
No wiem, dziwne mam zabawki,
Nałożyłem więc poprawki
I wyszedłem do ogrodu
Ku uciesze mas narodu,
Zaczesałem się na lewo.
Fryzurę mą ujrzało drzewo.
Ale drzewo nie oceni,
Tak jak czternaście waleni.
Drzewo kiepskim jest jurorem,
Bo ma ciężką, twardą korę.
Ojej! Ktoś mi przysłał esa!:
„Maksik elo fąfel desa”
Co to znaczy do cholery?
Gość w T9 ma słów cztery!
Chyba jednak ma to przekaz:
„Niewyraźnie pisze lekarz?”
„Prawa noga bywa bardziej?”
„Podczas zimy boli gardziel?”
Nie, to nie tak! On zaprasza!
Na imprezę do Łukasza!
Warto wybrać się tam w końcu,
Wreszcie wypić trochę ponczu.
Poobcinać z góry na dół,
I opuścić ziemski padół.
Wraz ze wzrostem upojenia
W moment zmieniam się w kamienia.
Jednak jakiś on gumiasty,
Bo alkohol nie był własny.
Piwo z wodą ktoś rozrobił,
Znalazłbym go, z chęcią pobił.
Co ja słyszę? Moja nuta!
Obok mnie piękna Danuta.
Szybko biorę ją w obroty,
Ona czuje te zaloty,
A żem śmiały, to ją pytam:
„Czy gotowa już twa psita?”
Ona szepce mi do ucha:
Na co czekasz? Dawaj! Ruchaj!
No więc się nie zastanawiam,
Prawą ręką się zabawiam,
Lewą ściskam jej cycuszki,
Danka schyla się do gruszki
I zaczyna się ruchanie.
U Łukasza na dywanie.
Zapomnieliśmy o innych wkoło,
Gdybym jednak puknął się w czoło,
To o gumie bym pomyślał,
Miast na siłę fiuta wciskał.
Nagle, bach! Się obudziłem!
Całą pościel zaplamiłem!
Co ja powiem mojej matce
Gdy zobaczy kisiel w szmatce?
Ale sen nieziemski miałem.
Fajnie... Fajnie, że z morałem.
Na realu bym żałował,
Przed kumplami ryja chował,
Ale we śnie to olewka,
To już całkiem inna śpiewka:
Lepiej coś na sucho sprawdzić,
Niż na forum płeć ujawnić.