środa, 28 października 2009

Zrąbane doniczki młodo umierają

Jak nasiona są pestkami,
A pomidory owocami,
To myślę sobie, że moja głowa,
Dziś na wszystko jest gotowa.
Weźmy przykład taki mały,
Jak napadły mnie pedały.
Tak im rzekłem bez pardonu:
"Nie macie może CD-romu?"
Jeden z drugim stał jak wryty.
Poflaczały im złe pyty.
"Mamy parę diwidików."
A ja wpadłem w śmiech bez liku.
Chyba jednak przesadziłem,
Oni mieli wielkie kije!
Chcieli mnie nimi napierdalać,
"Może chodźmy się opalać?"
Znowu chłopcy rozchmurzeni,
Jeden się nawet zaczerwienił.
"Niestety nie mamy ciasnych gatek."
"Może zróbmy to bez szmatek?"
Ptaszki wnet im postawały,
Żeśmy do tramwaju powsiadały.
Wysiadamy już na plaży,
A przed nami gang tokarzy.
Każdy z nich miał krzywą szyję,
A na szyjach krzywe ryje.
Zagrozili nam aborcją,
Zajebali strzałow porcją.
Położyli nas na plaży,
"Niech was słońce w dupę praży!
My was tutaj zostawimy!
Bo jesteście wieprzowiny!
My do gejów niechęć, zgroza!
Jeden taki gej - Stabloza,
Porozpieprzał nam tokarki,
I się zabrał za drukarki,
Lecz drukarek tutaj nie ma,
Bo to zakład tokarzenia!"
Rzeki to, i zbiegli w domy,
Pozrywali gwinty, sromy.
To dopiero są pedały,
Co na gruzach się jebały.
My, już mocno opaleni,
Szukaliśmy w piachu kleni,
Bo to rybki są rzeczowe,
I na wodę kładą kłodę.
Grzebiąc w piachu grzebieniami,
Gra na trąbie organami,
Rafał - jeden z nich tak miał na imię,
Lubił nago biegać w zimę.
Za to Benek - drugi z gejów,
Zamiast "Peji" mówił "Pejów".
Załadować lubił kwacha,
I alfonsa miał za bracha.
Ale fajny był koleżka,
Wolał drążek, nie chciał meszka.
Alfons, jasne, że miał burdel,
Ale nie miał dziwek, kurde!
Chłopcy byli długo razem,
Tak jak lis i bocian, jak gad z płazem.
Aż do dzisiaj żyli dobrze,
Gdyż Rafał stanął na dzikiej kobrze.
Benek skoczył by jad wyssać,
Gejów miłość nagle prysła.
Rafał nie dał wyssać jadu,
Benek pozbył się obiadu.
Gdy zobaczył jak krew tryska,
To zabawił się w tygryska.
Biegał, skakał, konsumował,
A w tym czasie Rafał skonał.
Benek widząc śmierć kochanka,
Wnet rozpoczął taniec kankan.
Czy ze smutku, czy z rozpaczy,
Trutką gorzką się uraczył.
Tak historia ta tragiczna,
Od początku chaotyczna,
Koniec żalu, koniec złego,
Szatan stworzył klocki LEGO.

niedziela, 25 października 2009

Papierowe imadło chrześcijańsko koroduje.

Dziś dzień szary, więc dla śmiechu
Pozabijam wszystkich zwiechów.
Żeby chandra znikła całkiem,
Pozamieniam żółtko z białkiem.
Będzie w miarę kolorowo,
Spontanicznie i śmiechowo,
Gdy się ludzie wnet skapują,
Że naprawdę gówno czują.
Zaczną warczeć, zaczną krzyczeć,
Jak zwierzęta będą ryczeć.
Wyłysieją jak pawiany,
Zrzucą kapcie, wezmą glany.
W glanach żyją dwa żyjątka:
Rak, i karaluchów piątka.
Obgryzają nam paznokcie,
W moment biorą się za łokcie.
Rak przecina jak sekator,
Karaluchy mogą za to,
Tańczyć disco na skarpetach,
Jednocześnie grać na fletach.
Raczek w mig urośnie gruby,
Nie uchroni się od zguby,
Gdy właściciel tych bucików,
Zrobi małe fiku-miku
I zajebie kopa z glana,
Prosto w skórkę od banana.
Walnie w glębę, skręci szyję,
Zeszlifuje asfalt ryjem.
Przez te małe niedobrzuchy,
Spazmem będą jego ruchy.
Karaluchy i rak wielki
Zatuszują ich ślad wszelki,
I uciekną do stodoły,
I ustawią tam dwa stoły.
Tak urządzą se biesiadę,
Z wkładką spiją lemoniadę.
Kilka procent dobrze zrobi,
Wnet i rak gówno podrobi,
Porozrzuca je po polu,
A sam schowa pysk w zakolu.
Zaraz jego śmierć nastąpi,
Kiedy Jezus z nieba zstąpi,
Wnet nastanie Armagedon,
I bogactwo będzie biedą.
Nikt nie powie: Jestem klawy!
Bo mu Bóg połamie stawy.
Niebo stanie się czerwone.
Był schabowy - są mielone.
Jak w temacie - coś się kończy,
Na zaskrońce jedź bo Bończy.

czwartek, 22 października 2009

Wirująca skórka zwięźle zażółca

Lubię czasem bryki kraść,
Z jakąś ładną laską wpaść,
Obrabować jakiś domek,
Zachowywać się jak Tomek.
I najlepszym być na świecie,
Posurfować coś po necie.
Mieć też słoik ogóreczków,
I pudełeczko ciasteczków.
Świnią zdarza mi się być,
O haniebnych rzeczach śnić.
Nie ustąpić miejsca w busie,
Walić babcię, a nie wnusie,
Krzesła orbitkami sklejać,
Hektar pola w moment! pielać.
Nagle głowa się otwiera,
Kurwa mać! Jasna cholera!
Sory za ten wybuch złości,
Ale w gardle stoją ości,
Jak tu rybę zjeść bez zgrozy,
Gdy Ci ryba krtań batoży,
Wolę z octu śledzia wcinać,
Ale śledzia kurwa nima!
Nic w lodówce, same braki,
Tylko masło i buraki!
Barszczyk z tego przygotuję!
I do gara w net napluję!
Jajko pięknie w kostkę skroję,
Choć to będzie jajko moje,
Trza poświęcić się dla żarcia,
I mimo samozaparcia,
Mówić sobie swoje - zdrowe,
Lepsze to niż zabić krowę,
Albo susła, lub pawiana,
Lepiej słuchać boten Ana.
Wcinać na pusty żołądek,
Perz spomiędzy grządek.
Jak smakuje łeb rekina?
Jak nie wypić z rana klina?
Weź odpowiedz na pytania,
Od myślenia puchnie bania.
Na to mądrych ludzi trzeba,
Nie byle jakiego zjeba.
Trzeba chwacko władać słowem,
Myśli krzesać atomowe!
Gdy ktoś spróbuje Ci wcisnąć wał,
Rzuć mu na twarz kał.
Dobij gościa butem z błotem,
Pocharastaj mu ryj kotem,
I po prostu stamtąd wyjdź,
brak mi rymu, wstawiam - przyjdź,
Dobra kończ pan tak po mału,
Bo mam uszy pełne kału,
Mądre słowa tu nie padły,
Wszystkie twarze już pobladły.
Więc na koniec mamy frazę:
Weź motykę, przekop plażę,
Będziesz miał niezłą fazę.

środa, 14 października 2009

Galopujący kalafior głośno myśli

Dziś lajtowo, rozpoczęcie,
Coś nas boli, siedzi w pięcie.
Lekko w duszy jest od rana,
Trochę pustki, trochę siana.
Toteż trzeba wykorzystać,
Póki myśl jest młoda, czysta,
Wiersze dwa czy trzy napisać.
Jak Dunajec mąci flisak.
Rozpocznijmy więc bajeczkę,
Jak raz bednarz robił beczkę.
Wziął sto desek, pręty dwa,
Podśpiewywał se - tra-la.
Młotkiem zbijał, chwycił cęgi,
Z prętów zrobił dwa okręgi,
Ściągnął nimi wszystkie deski,
I zakisił tam trzy pieski.
Taka myśl niechybna przyszła,
Magia naszych wierszy prysła,
Pojawiły się złe rzeczy.
Ktoś tu komuś chyba przeczy,
Coś rozkręcił ktoś w trybikach,
Mózg szalony taniec bryka,
I logika się rozpada.
Mała wioska, nagle Prada.
Ciach! Bajeczka! Na dwa wersy!
Kot pozjadał mi pampersy!
Kto tu muśli, oprócz mnie?
Przecież wiem, że nikt, czyż nie?
Nie kozakuj na papierze,
Nie zastawiaj wnyk na jeże,
Nie zagarniaj gówna ręką,
I nie szarżuj z fają miękką.
Skończ kolego, nie pleć tyle.
Zorro lubił jeść motyle.


Miro

Skalana korba grzybowo płynie

Hej kolego, koleżanko,
Może pójdziesz na ruchanko?
Wyjmiesz fajkę lub cycuszki,
Kupisz dwie hiszpańskie muszki.
Powalimy dziś niemało.
Wjadę w ciebie wielką pałą,
Klepnę, splunę, potarmoszę,
Sprawię w razie czego nosze.
Zaprzestańmy świńskich treści,
Bo ta wizja chuć mą pieści.
Lepiej temat mieć neutralny,
Niż analny czy oralny.
Napiszemy małą bajkę,
Jak się żółwik bawił jajkiem.
O nie! Znowu zberezeństwo!
To przez głupie me rodzeństwo,
Ciągle peep-show oglądają,
Krzyczą, jęczą i stękają.
Nie wiem co tam oni robią,
Brzydkie myśli uosobią.
Zastanawiam się tak skrycie,
Jaki sens ma nasze życie?
Seks? Pieniądze? Czy jedzenie?
Może wielkie przyrodzenie?
Nie wiem na co mogę liczyć,
Pozostaje rymy ćwiczyć,
Więcej wierszy sobie pisać,
Jeść przyprawy od Kamisa.
Kostać fazy, dziwnych lotów,
Kalafiorów, łba łomotów,
Dech, borsuków, twardych liści.
I co z tego za korzyści?
Kto to czyta, kto spogląda?
Prostych zwrotów ode mnie żąda?
Nie ma sensu w przestrzeń pisać,
Weź to uznaj za komisa.
Zakończenie me bogate,
W usta nie zmieścisz łopatę.


Miro

poniedziałek, 12 października 2009

Dmuchana kulka

Zwyłka fraszka, taka mała,
Samodzielna i wytrwała.
Nie da w kaszę sobie dmuchać,
Nie dasz rady jej wyruchać.
Gdyby wziąć ją w swoje ręce,
I zatrzasnąć z nią w łazience,
Można nieźle się zabawić,
Dobre rymy także sprawić.
Nalać mydła dla bąbelków,
Wrzucić parę żółtych żelków.
Do brodzika wsiąść z tą fraszką,
I rozprawić się jak z flaszką.
Szybko myśleć, wziąć długopis,
Na srajtaśmie zrobić zapis,
Żeby z głowy nie wypadło,
Żeby słońce nie pobladło.
Wieczór zaraz, zaczynamy,
Impra, fruzie, alko, money,
A o fraszce zapomnimy.
Zaczęliśmy i kończymy.
Teraz morał tradycyjnie,
Tyłem nie wjedź no na myjnie.


Miro