Dziś dzień szary, więc dla śmiechu
Pozabijam wszystkich zwiechów.
Żeby chandra znikła całkiem,
Pozamieniam żółtko z białkiem.
Będzie w miarę kolorowo,
Spontanicznie i śmiechowo,
Gdy się ludzie wnet skapują,
Że naprawdę gówno czują.
Zaczną warczeć, zaczną krzyczeć,
Jak zwierzęta będą ryczeć.
Wyłysieją jak pawiany,
Zrzucą kapcie, wezmą glany.
W glanach żyją dwa żyjątka:
Rak, i karaluchów piątka.
Obgryzają nam paznokcie,
W moment biorą się za łokcie.
Rak przecina jak sekator,
Karaluchy mogą za to,
Tańczyć disco na skarpetach,
Jednocześnie grać na fletach.
Raczek w mig urośnie gruby,
Nie uchroni się od zguby,
Gdy właściciel tych bucików,
Zrobi małe fiku-miku
I zajebie kopa z glana,
Prosto w skórkę od banana.
Walnie w glębę, skręci szyję,
Zeszlifuje asfalt ryjem.
Przez te małe niedobrzuchy,
Spazmem będą jego ruchy.
Karaluchy i rak wielki
Zatuszują ich ślad wszelki,
I uciekną do stodoły,
I ustawią tam dwa stoły.
Tak urządzą se biesiadę,
Z wkładką spiją lemoniadę.
Kilka procent dobrze zrobi,
Wnet i rak gówno podrobi,
Porozrzuca je po polu,
A sam schowa pysk w zakolu.
Zaraz jego śmierć nastąpi,
Kiedy Jezus z nieba zstąpi,
Wnet nastanie Armagedon,
I bogactwo będzie biedą.
Nikt nie powie: Jestem klawy!
Bo mu Bóg połamie stawy.
Niebo stanie się czerwone.
Był schabowy - są mielone.
Jak w temacie - coś się kończy,
Na zaskrońce jedź bo Bończy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz